Serię tych opowieści rozpocznę od (nie boję się użyć tego słowa) mojego ulubionego zespołu. Świadczyć może o tym chociażby 13.5 tysięcy odtworzeń na laście. A gdyby dodać do tego te wszystkie nieprzescrobblowane!?
A więc pochylcie się, opowiem Wam o The xx.
Poznałem ich w pewną ciemną i cichą listopadową noc. Taka jak dziś, osiem lat temu. Znamy się więc już całkiem długo. Poznałem ich tak, jak zna ich większość z Was. Od charakterystycznej i wielu znanej melodii – od Intra. Intra, które już na zawsze wprowadziło mnie do iść twórczości. Twórczości złożonej z minimalizmu, z muzyki, w której każdy usłyszy to, co chce usłyszeć.
Mamy rok 2010. Zespół istnieje od pięciu lat, od roku ma na koncie debiutancką płytę. Od roku też grają jako trio bez Barii Qureshi. Jednak do największego boomu jeszcze wciąż daleko. Jeszcze wciąż jest to muzyka skrajnie alternatywna.
Wracam do domu ciemną ulicą, w uszach mam słuchawki, piosenki z xx przelatują jedna za drugą. Wszystko się zgadza. Mamy nocną porę, patrzę w gwiazdy i czuję tę nieskończoność. Moje serce trzyma rytm, a ich muzyka już na zawsze pozostanie moim schronieniem. Jest fantastycznie. To jest płyta bez słabych momentów, przesłuchuję ją od początku do końca, wielokrotnie.
Tak właśnie poznałem magiczne trio z Wandsworth. Ich muzyka wykorzystuje zabawę echem, wybitny głęboki bas, lekkie elektroniczne beaty i ambientowe tło. Po prostu bajka. Teksty są proste, często składają się z pojedynczych zwrotek i refrenów, ale jeśli puścimy wodze fantazji i interpretacji, to możemy odkryć podobną głębię, co w dźwięku.
I ich pierwsza płyta musiała wystarczyć mi na dwa lata, gdyż dopiero w 2012 pojawił się Coexist. Najważniejsze doznania? Pojawiła się piosenka, którą mogę nazwać moją ulubioną. Gra dźwiękiem, czernią, bielą, cieniem, fikcją i rzeczywistością.
Cała płyta jest równie wspaniała co pierwsza. Inne utwory warte uwagi to z pewnością Angels, Missing oraz Our Song. Tak jak poprzednia wciąż cechuje się minimalistycznym stylem, prostotą w przekazie emocji, jest okraszona pewną intymnością.
I po Coexist nastąpiła bardzo długa przerwa. Przerwana tylko raz, przez utwór nagrany na potrzeby filmu „Wielki Gatsby”. Together, które utrzymane zostało w klimacie wszystkich poprzedniczek.
Przełamanie stylu nastąpiło rok temu wraz z wydaniem trzeciego albumu – I See You. Zespół poszerzył swoje horyzonty, muzyka jest szybsza, bardziej progresywna oraz nastawiona na zabawę dźwiękiem. Płyta przyniosła przeróżne recenzje, niektórzy chwalą ją za wyjście poza wcześniej określone ramy, pozostali żałują, że charakterystyczny dla The xx styl został przerwany.
The xx ma na swoim koncie takie nagrody jak: Rober Awards Music Poll, Mercury Prize, A2IM Libera Awards, Hungarian Music Awards oraz Sweden GAFFA Awards.
Dwa lata temu, również w listopadzie zobaczyłem swój ukochany zespół na żywo podczas koncertu w Poznaniu.
Szczególną uwagę można zwrócić na 1/3 The XX, czyli Jamiego Smitha – DJa zespołu i multiinstrumentalistę. Większość utworów zespołu została przez niego mixowana oraz edytowane na różne sposoby – na pewno do wielu trafią szybsze i bardziej elektroniczne wersje ich przebojów.
Sam Jamie może pochwalić się dwoma krążkami – We’re New Here z wykorzystaniem podkładów Gila Scotta-Herona oraz In Colour. Ta druga świetnie rozszerza spojrzenie na jego muzyczny kunszt oraz pozwala na poznanie takich przebojów jak Loud Places czy Gosh. Są to piosenki niezwykle energetyczne niosące przy tym świetny przekaz w teledyskach.
Co będzie dalej? Zobaczymy. W tę ciemną listopadową noc na pewno powrócę do początków, do białego iksa na czarnym tle. Do minimalizmu i delikatnej ciszy. Dobrej nocy wszystkim.