To był tragiczny weekend dla polskiej muzyki. Wszelkiej muzyki. Rockowej, popularnej, jazzowej. Odchodzą dwie osoby, które w znaczący sposób kształtowały wygląd polskiej sceny.
Kora to dla mnie przede wszystkim twórczość Maanamu. Ta drapieżność, która modelowała mój gust i sprawiała, że wielokrotnie wracałem do odsłuchu.
Ulubione płyty? Pierwsze cztery. Z każdej coś.
Pierwsza – Boskie Buenos oraz Szare Miraże
O! Nie poganiaj mnie bo tracę oddech.
Nocny patrol – Krakowski spleen
Mental Cut i chyba moje ulubione:
W tym miejscu trzeba wspomnieć o wszystkich tych wybitnych płytach w języku angielskim. Czymś nieszczególnie modnym w tamtych latach.
Poza pierwszymi krążkami?
Bez Kory będzie wyjątkowo zimno na polskiej scenie. Tak jak w maju pewnego roku
Pomyślcie o tych wszystkich parach, o tych wszystkich wyznaniach, które by nie powstały gdyby nie ta piosenka:
Chcecie czy nie – to jest polska klasyka i pozostanie nią na zawsze.
Tomasz Stańko – wirtuoz trąbki, ojciec polskiego jazzu.
Człowiek tworzący muzykę, przy której zatrzymuje się czas. Ten specyficzny gatunek, przy którym zamykasz oczy i czujesz palący się w kominku ogień, czujesz smak trunku w szklance, czujesz wewnętrzne ciepło. Utwór bez słów wyrażający więcej niż Rafaello. Bo te dźwięki tworzą historię w nas samych. Każdy słyszy co innego. Posłuchajmy więc jeszcze raz.