Kim był dla mnie Avicii? Przede wszystkim wybitnym DJ-em, który jeszcze bardziej otworzył mnie na szeroko pojętą muzykę elektroniczną.
Pierwsze spotkanie z Aviciim?
Zdecydowanie późna jesień 2011. Prawdopodobnie jak wielu z nas. Nieśmiertelne Levels.
Zamykam oczy i pamiętam sytuacje sprzed siedmiu lat. A to dzięki jednej piosence, którą miałem na pętli na pewno z kilkaset razy. Głównie muzyka i tekst, na który składają się tylko dwa zdania bez większej głębi. I to wystarczyło żeby otrzymać hit.
Dwa lata przerwy i kolejny trafiony zatopiony. Premiera True. To jest ta jedna z nielicznych płyt, która od początku do końca jest dobra. Bez słabszych momentów, odsłuchiwana jako całość. Wczesna jesień 2013. Głównie październik. Ulubione? Cztery otwierające płytę. „Wake Me Up”, „You Make Me”, „Hey Brother” oraz ” „Addicted to You”.
Kolejne dwa lata, kolejna jesień. Stories. Nie wkręciła mi się tak samo jak True, ale wciąż jest płytą na poziomie. Zwłaszcza dwa pierwsze single przemawiają: „Waiting for Love” oraz „For a Better Day”.
I znów dwa lata, ubiegły rok. Rewelacyjna EPka – AVĪCI (01). Do każdej z piosenek dograno teledyski, które ułożyły się w pełną historię. Wszystko wydawało się wspaniałe. Aż do minionego piątku. Za wcześnie, oj za wcześnie. Byłeś artystą, który bez wątpienia do mnie przemawiał. Dziękuję za wszystko, co dla nas nagrałeś.